poniedziałek, 26 stycznia 2015

czwartek, 22 stycznia 2015

Copper Canyon

Kilka kadrów z Copper Canyon w okolicach Creel. Psy też się załapały ;)


















niedziela, 18 stycznia 2015

Adrenalinka na wysokości

Wczoraj przejechałam kilka kilometrów na tyrolce czyli zipline w Adventure Park Divisadero. To największy tego typu kompleks na świecie z najdluższym zipline :)
Generalnie to po prostu metalowe liny, po ktorych zjeżdza się w uprzęży alpinistycznej. Brzmi niewinnie gdyby nie fakt, że zawieszone są nad przepaściami, między wzniesieniami i mają długość nawet 1,3km. To co trzeba przemóc to strach, bo oczu zamknąć nie można ;) gdyż podczas jazdy dostaje się instrukcje co robić. Tego wyzwania podejmują się wszyscy - dzieci, młodzież, dorośli, dziadkowie. Wszyscy świetnie się bawią :) 
Ten park był głównym powodem dla którego chciałam przyjechać tutaj w góry :) 


W międzyczasie zatrzymaliśmy się w Divisadero gdzie kobiety sprzedają cudeńka własnoręcznie wykonane. Są bardzo przedsiębiorcze, podczas gdy mężczyzn widujemy albo wysiadujących ma dachach w kowbojskich kapeluszach albo snujących się po mieście.





sobota, 17 stycznia 2015

W górach

Jest styczeń więc jest zimno. W nocy temperatura poniżej 0. W dzień 14... I niestety pochmurno, deszczowo. 
Wylądowaliśmy w Chihuahua ok 7 rano i ruszyliśmy w podróż autobusem do Creel. Autobus (Chichahua Rapido) bardzo słaby, co trzeci rząd siedzeń w efektach ubocznych podróży po serpentynach :/ 5h jechaliśmy w tych warunkach, połowę przesypiając. Widoki za oknem niesamowite - trochę taki western. Panowie na koniach, panie w długich kolorowych sukienkach. 


Góry - piękne!




czwartek, 15 stycznia 2015

Mexico City - królestwo jedzenia

Meksyk to miasto gdzie różnorodność jedzenia tzw. Na ulicy jest ogromna :) tacosy tacosy i jeszcze raz tacosy na miliony sposobów. 
Wczoraj zaliczyliśmy spacer po centro historico - odwiedziliśmy targi rękodzieła oraz targ spożywczy, gdzie zaoatrują się szefowie kuchni. Tak wielkich krewetek jak na nim nie widziałam nigdy w życiu.
Żałujemy tylko, że nie mamy tutaj kuchni aby zrobić z nich jakąś potrawę.



wtorek, 13 stycznia 2015

20mln miasto

Lecąc do Mexico City widzieliśmy z samolotu niekońcące się pasma budynków. To dlatego, że to miasto zamieszkuje ok 20mln osób! Jest to ogrom, masa, która przelewa się ulicami, korki. W godzinach szczytu ulice stoją dużo bardziej niż na Domaniewskiej.
Dziś będzie wielki dzień - Agata i Michał biorą ślub :) wczoraj dograliśmy ostatnie formalności w ambasadzie. Potem uczciliśmy to margaritą i burgerem ;)



Wieczorem zaliczyliśmy dzielnicę Cayoacan, oglądaliśmy występ artystyczny jakiejś grupy przebranej za Indian. A potem zjedliśmy pizze we włoskiej knajpie... Zawsze przychodzi taki czas, że trzeba zjeść coś europejskiego.
Jest dość zimno. W ciągu dnia temperatura jest ok 20 stopni, ale rano i wieczorem 10. 

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Merida

Opuszczamy bardzo cywilizowaną Playa del carmen i naszym wypożyczonym Dodgem udajemy się do Meridy. Po drodze łapie nas deszcz (czytaj ulewa) uciekamy jej i dzięki temu możemy zwiedzić jeden z cudów świata w promieniach słońca. Chichen Itza robi wrażenie. Całkiem nieźle zachowane budynki, szkoda że tak słabo opisane. Będzie trzeba poczytać, bo nie wzieliśmy przewodnika na miejscu, a szkoda. Idąc od jednej ruiny do drugiej nie ominiesz ciągnących się w nieskończoność straganów - a na nich wszystko co turysta może chcieć zabrać do kraju. Mi bardzo podobają się hamaki (superwygodne), narzuty, dywaniki... Tylko gdzie ja to zmieszcze w plecaku? :) 
Wjeżdzając do Meridy poczuliśmy, że opuszczany turystyczne typowo wybrzeże. Tutaj obracając się wokół siebie "białych" można policzyć na palcach z reguły jednej ręki. Ale ludzie są mili i przyjaźni. Choć pustawe ulice wieczorem lekko straszą. Jedzenie jest tańsze, bardziej lokalne, hotele bardziej obskurne. Nie jestem francuskim pieskiem ale trzeba było zrobić upgrade pokoju - pierwszy straszył ogromem komarów, które się do mnie przyssały, małym oknem na szczycie drzwi i zaduchem. Teraz mamy lepszy ;) o jego lepszości świadczy większe okno i tylko kolka komarów, których nie mogę upolować :) w nocy ustpiało nas rytmicNe umc umc z pobliskiej dyskoteki. Kolonialny hotel Trinidad jak widać nie przypadł mi do gustu. Spało się słabo, może też przez stres przed nurkowaniem? Nasze oba zejścia w lazurowych cenotach zaliczamy do udanych :) cenot to dziura w ziemi, w której płynie krystalicznie czysta woda. To rodzaj podziemnych jaskiń. Zanurkowaliśmy w dwóch - Kankirixche i Yaalutzil. Pierwszy z łatwiejszym zejściem w dół, większą platformą i bardziej lazurową wodą, ale przy cavern divingu nie mogliśmy zejść za daleko? Poza tym czarna ciemność mnie nie pociąga, Kubę też mie. Dech w piersiach zapierały nie rylko cudowne widoki ale też kości ludzkie na dnie - do cenotów wrzucani za karę, na pewną śmierć. Drugi cenot był mniej dostępny, schody bardziej strome, ale można było skoczyć do niego z 15 lub 5 meteów. Śmiałków w naszej grupie jednak nie było. Pod wodą ciekawe formy, wąskie przejścia, do których potrzeba perfekcyjnej pływalności - w przeciwnym razie uderzony płetwami piach (który przypomina strukturą popiół) unosi się i ogranicza prawie do zera widoczność. 



Nurkowaliśmy z Yukatan Dive. Tony jest bardzo zajarany nurkowaniem i ochroną przyrody. Mówi po angielsku, co nie jest tutaj częste. Naszym przewodnikiem był Christian - instruktor, uczeń Tony'ego - miły, pomocny pod i nad wodą, ale po hiszpańsku.. Ok  i trochę po angielsku.
Sprzęt ok, choć nie najnowszy.  Więc jeśli wymagającym poleciłabym zabrać własny ;) generalnie wkręciliśmy się w nurkowanie i chyba przyszła pora na zakup własnego zestawu.