poniedziałek, 8 lipca 2013

W zgodzie z natura

Dzien w Tampat Do Aman minal nam pod znakiem relaksu i nieustannego uczucia soli na ciele. Plaza na przemian z jedzeniem :) a ze jedno i drugie bylo dobre, to tak minal nam dzien. Wieczorem gralismy z innymi goscmi w gry ktorych pelno bylo w knajpce Tip Top prowadzonej przez Howarda tak jak nasz jungle camp.  byla tez jenga :) gdy zrobilo sie naprawde ciemno ruszylismy w morze. Od 2dni mozna bylo bowiem obserwowac niesamowite zjawisko - gdy poruszasz sie w wodzie mikro organizmy wokol Twojego ciala swieca sie :) zdania byly podzielone - jedni sadzili ze to bakterie, inni ze plankton..tak czy inaczej efekt niesamowity. Poznaliamy kilka osob w tym pare Austalijczykow ok 70, duzo podrozuja, byli w trakci rejsu i zatrzymuja sie gdzie ich los zagna. Jak to okreslil inny Australijczyk - rodowity Polak - Ryszard - w zyciu nie chodzi o to aby byc najbogatszym na cmentarzu ;)
Tak wiec planujemy podrozowac i trwonic pieniadze na wrazenia az do kresu sil i sedziwego wieku, ktory mamy nadzieje spedzic w egzotycznej rzeczywistosci, tam gdzie przez lata podrozowania podobac bedzie nam sie najbardziej.

Dwa dni temu zapodalismy sobie wrazenia na pograniczu przyjemnosci i strachu. Spalismy w dziurawym domku, w dzungli. Po wieczornych ogledzinach longhousu stwierdziliamy ze nasza opcja - chalet- jest bardziej blizej natury, a nawet za blisko ;) trudno, nie bylo wyjscia - w srodku powitaly mnie mikro pajaki i duzy chrabaszcz, ktory spodobal sie kotu, ktory wlazl do nas w nocy dziura miedzy podloga a dachem.
Nasluchiwalam ptakow, trzaskow w oddali i usnelam... Kuba budzil mnie kilka razy latarka - poszukiwal insektow ;) nie znalazl - koty i wiatrak zrobily swoja robote.

Kolejnego dnia udalismy sie do malej wioski, gdzie wsiedlismy na lodke aby przedzierac sie waska rzeka przez rosnace w niej drzewa.

piątek, 5 lipca 2013

Bez planu

Podrozowanie bez wczesniejszego planowania jest trudne. Polegasz wtedy na internecie. Geralnie w Malezji jest z nim ok, duzo wifi, ale w miejscach bardziej odludnych internet jest z satelity i cokolwiek by to oznaczalo w praktyce oznacza ze kazda chmurka ma wplyw na jego jakosc.. Mialabym to gdzies, gdyby nie to ze musimy zabookowac noclegi na kolejny tydzien...ale jakos damy rade. Wczoraj przez to poszukiwanie internetu pogryzly mnie masakrastycznie komary :( przeszlam juz atak bed bugs po ugryzieniach ktorych juz nie ma sladu (swedzenie bylo okropne!!!). pranie calej zawartosci plecaka bylo obowiazkowe. Kuby nie gryzie nic, coz insekty wiedza kto ma slodsza krew ;) a cala akcja wydarzyla sie w jednym z drozszych hoteli podczas naszej podrozy :/
Dla kontrastu wiec - dzis zamieszkamu w dzungli, w miejscu gdzie nie ma cieplej wody, a toaleta jest ekologiczna - dziura/sciolka :) ale w nocy slychac wszystkie zwierzeta w okolicy. To bedzie ciekawa noc :D

czwartek, 4 lipca 2013

Tip of Borneo

Im dluzej tu jestem tym bardziej mam ochote zostac tutaj na dluzej :) jest bosko. Mozna lezec na plazy, mozna spac na tarasie, zrobic splyw blotnista rzeka, isc na 2-dniowy "spacer" po dzungli czy pracowac z miejscowa ludnoscia :) jesli ktos ma chec moze zostac tutaj na dluzej -za darmo, a w zamian zajac sie praca dla eco "resortu'. Pelno tu obcokrajowcow, ktorzy pomagaja lokalnej ludnosci rozwijac biznes turystyczny, skladaja rowery ucza surfowac... A wokol pustka, internetu prawie nie ma,sciaga sie jeden mail na godzine :) kilka lokalnych domkow, kosciol katolicki..gorki i dolinki:) jestem tutaj szczesliwa. Kuba tez :)

poniedziałek, 1 lipca 2013

Mr Brown

Nasz pobyt na wyspie Mabul dobiega konca... Bylo tak bosko, ze zapomnialam o calym swiecie, do ktorego wcale nie spieszy mi sie wracac. Ten luz, piekno przyrody, woda, ryby, powolne ruchy pletw i  ciekawi ludzie, ktorzy nurkuja z Toba :) co z tego ze kazdego dnia padalo, to w nurkowaniu nie przeszkadza. Znalazlam cos wokol czego moge planowac kolejne wakacje :) znalezlismy tez przyjaciela dla Bezy - Mr Brown zamieszkal na naszym balkonie, wieczorami spal na miekkim fotelu, raz mial ochote nawet na hamak ;)

sobota, 29 czerwca 2013

Nurkowanie

Mabul - cudowne miejsce, ludzie... Generalnie moglabym tu pobyc dluzej... Dzis mamy za soba pierwsze nurkowania. Przezylismy zdejmowanie maski pod woda ( ja zaliczylam ksztuszenie sie woda, kaszel do automatu), widzielismy zolwie wielkosci 10-latka i mnostwo ryb. Pod woda wszystko dzieje sie wolniej, jest spokojnie i pieknie. Na ladzie tez jest pieknie...

środa, 26 czerwca 2013

Dżungla, płaszcze przeciwdeszczowe i my

Trafilismy na wyjatkowe podobno w tym miesiacu dni, kiedy pada :) Nie straszne nam kaluze, deszcz na twarzy i takie tam wiec odpowiednio zaopatrzeni ruszylismy na calodniowa wyprawe. Z rana bylo wrecz chlodno, rozwazalam jeansy...dzieki Bogu ze ich nie wlozylam. Wilgoc w dzungli jest wysoka, juz po kilku minutach bylam mokra. Jeansy stalyby sie ciezkie a i tak wystarczajaco ciezko sie szlo. po wczorajszych deszczach trasa byla blotnista i sliska, do tego nie do konca "oficjalna" - przed nasza grupa szedl lokales, ktory maczeta wycinal pnacza i kawalki galezi abysmy mogli przejsc. Zaliczylismy kilka strumykow, ostrych podejsc aby finalnie dotrzec do kwiatka :) Duzy, czerwony o nazwie Rafflesia. Trafilismy akurat tak, ze byl w pelni otwarty. Potem plantacje herbaty - moglabym patrzec na ich piekno caly dzien... Nastepnym razem pewnie sprobowalibysmy wynajac osobistego przewodnika, bo plan wycieczki z farmami pszczolek, motyli i truskawek nie byl do konca w naszym klimacie. Wieczorem nagrodzimy sie znow dobrym jedzeniem - bedzie steamboat :) czyli owoce morza, ktore kazdy samodzielnie gotuje w osobistym kociolku. Potem zakupimy zapas piwa - puszka jak od coli kosztuje 4RM (4 zl) co jest o polowe taniej niz w innych miastach. Zabierzemy wiec ze soba maly zapas. Tymczasem ruszam do odblacamia butow i ubran. Po raz pierwszy przyda sie suszarka bo do tej pory byla zbedna, a przy wilgoci Cameron Highlands na pewno nic nie wyschnie do rana, a ruszamy przeciez dalej :)

wtorek, 25 czerwca 2013

W gorach

Bez wdawania sie w szczegoly powiem ze kuchnia hinduska nam nie sluzy ;) gorzej ze zjedlismy tez dania indyjskie dzisiaj a jutro czeka nas 8h w lesie i na plantacjach... Chyba zostane przy suchym ryzu na kolacje.
Po 4h jazdy busem dotarlismy do Cameron Highlands gdzie przywitala nas ulewa. Pada co godzine, jest lepko i wilgotno. Temperatura w granicach 25. Mozna odpoczac od upalow panujacych w miastach. Turystow jest wiecej niz lokalnych, co drugi nosi trekingowe buty, tubylcy pomykaja w japonkach, tak jak druga polowa turystow ;) klimatyzacja w pokojach jest zbedna, nawilzacz tez zbyteczny bo jest chlodnawo-wilgotno. Wszedzie zielen, spiew ptakow... Bosko :)

W poszukiwaniu masali

Nie zjedlismy duriana, bo ciezko znalezc miejsce gdzie sprzedaja go pokrojonego :/ a na caly owoc nie bede sie porywac. Korzystajac jednak z faktu ze mielismy rzut beretem do dzielnicy Little India postanowilismy zjesc u hindusa. Po drodze mijalismy urocze, kolorowe stragany z sari, figurkami, naszyjnikami, kadzidlami. Skusila nas "restauracja" czytaj wylozona bialymi plytkami powierzchnia ze stolikami, ktora reklamowala sie haslem - jedzenie z lisci bananowca. ja wziela kurczaka w indyjskim sosie masala, Kuba baranine. Podszedl do nas kelner, ktory rozlozyl przrd nami wielkie kawalki lisci bananowca, ktore wygladaly jak tacki w Mc Donalds ;) nastepnie wielka lyzka nalozyl 3 paćki i polozyl dwa prazone papadamy. Bylo pyszne... Niebo w gebie. Goscie "restauracji" recznie ugniatali ryz i paluchami wkladali go do ust wczesniej maczajac w sosach. my dostalismy pokrzywione widelce, bo jedzenie palcami jakos nie do konca do nas przemowilo ;) za to niebo w gebie zaplacilismy 21 zl :) i byl to najtanszy nas obiad do tej pory, bo generalnie wcale nie jest porywajaco tanio do czego przyzwyczailismy sie w Tajlandii czy Indiach.
Doprawilismy indyjska herbata z mlekiem i przyprawami i ruszylismy do hotelu przelac zoladak whisky bo pksilek byl dosc egzotyczny.
Wieczorem skusilismy sie jeszcze na kilka patykow z pysznosciami ze straganow i wrocilismy do naszego lokum, gdzie w towarzystwie 3 kotow spedzilismy wieczor ;)

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Za jedzeniem

Wczoraj dotarlismy do George Town, gdzie powietrze jest mniej zanieczyszczone. W Kuala Lumpur dym i smog znad Indonezji zrobil swoje, tutaj widzimy czasem promienie sloneczne ;) jest cieplo, ponad 30 stopni, ubrania milo lepia sie do ciala (tak milo :), lubimy jak jest goraco). postaniwilismy zaoszczedzic na taksowkach i poruszamy sie komunikacja miejska, ktora jest tu rozbudowana, czego nie mozna powiedziec o informacjach na jej temat. Rozklady jazdy i trasy wysysa sie zapewne z mlekiem matki ;) mieszkamy w chatkach/szeregowcach w Moontree 47. Miejscem tym wlada mlody Dickie, ktory jest tak mily i pomocny ze az podejrzane :) Dal nam komorke (telefon+karte) z wpisanymi w ksiazke waznymi numerami - super pomysl i ulatwienie dla turysty.
Z zewnatrz miejsce wyglada jak sklep ze starociami i naprawde nim jest :) nasz pokoj znajduje sie za sklepem, na zewnatrz, za kawiarnia, ktora tez miesci sie pod tym adresem.
Jest klimatycznie - 20m na 2 poziomach, drzwi na klodke, okiennice na haczyk, pordzewiale kraty, wnetrze z pomyslem, bo jakie mogloby byc w sklepie ze starociami :) Generalnie lubie to, bo wiele mi do szczescia nie potrzeba, w koncu przyjechalismy tutaj ze wzgledu na jedzenie, a nie do spa.
A jedzenie to bajka. Moglabym nie przestawac rozkoszowac sie w noodlach na setki sposobow, owocach morza na patykach... Dzis mam niesamowita ochote na duriana... Zjem go, pewnie jeszcze dzis :) stalismy dzis przy stoisku z tymi smierdzielami ale bylam zbyt przejedzona by wcisnac jeszcze w siebie owoce ;) a gdybym nie wcisnela to na pewno nie moglabym zabrac smierdziucha do autobusu, bo co krok pojawiaja sie znaki "zakaz durianow".
Wybralismy sie dzis na wzgorze Penang Hill, z ktorego mial roztaczac sie niesamowity widok na wyspe, morze... Tymczasem roztaczal sie widok na skapane w smogu miasto, wyspe, ciezko bylo odgadnac gdzie konczy sie morze a gdzie zaczyna niebo.
Wieczorem planujemy znow jesc :) to najwazniejszy element naszej podrozy. Kazdy ma jakis powod dla ktorego podrozuje, jedni dla widokow, inni dla kultury, ludzi, historii. A my podrozujemy za jedzeniem :) Powod dobry jak kazdy inny.
Smacznego ;)

niedziela, 23 czerwca 2013

Czyste karaluchy

Lot z Dubaju minal komfortowo, 2-poziomowy samolot z biznes klasa na szczycie i motlochem na dole, do ktorego nalezelismy. Miejsca trafily nam sie srednie bo w srodku, ale wypas multimediow i rozrywki dla podrozujacych to wynagrodzil. Ponad 1000 filmow do wyboru, dziesiatki tysiecy piosenek, seriale i newsy od BBC.  Choc podroz calosciowo ostro nas wymeczyla, po dojechaniu do hotelu Geo w chinskiej dzielnicy ruszylismy na poszukiwanie jedzenia :) otworzyly sie przed nami drzwi ulicznych pysznosci - zdjelismy kalmary, osmiornice, kurczaki nadziewane na patyki. Do tego piwo 0,6 Tiger (za 15zl !!! zgroza). Siedzielismy przy metalowym stoliku, do srodka ktorego wkladano gar z goracym rosolem w ktorym gotowalo sie owe patyki, mozna bylo tez wybrac opcje smazona - wtedy ladowaly u kucharzy na grillu. Przy stoliku poznalismy chinska rodzinke, ktora opowiedziala nam o tym jak przyzadzic nasze patyki i polecila pyszne sosy. Zdziwilo nas to, ze generalnie jest czysto jak na kraj azjatycki, zapach duzo przyjemniejszy niz w Indiach ;) W nocy wybralismy sie zobaczyc Petronas Towers - polozone w cudnym ogrodzie, gdzie odbywal aie koncert fontann do muzyki z Tytanica ;) Same wieze robia wrazenie swoja wielkoscia i pieknem ktore uwydatnia oswietlenie. W ich srodku na dolnych poziomach kryje sie galeria handlowa, ale bylo juz zbyt pozno na zakupy. Z powrotem po oczekiwaniu w scisku na metro, ktore nie przyjezdzalo 20 min a tlum narastal, wzielismy taksowke. Postanowilismy jeszcze skoczyc na uliczne noodle - wygladaly pysznie i smakowaly rownie dobrze. Nasze kulirnerne przygody postanowily zaklucic jednak latajace karaluchy. Duze na pol palca, oblesne stwory. Odkrylam ze to one gdy jeden egzemplarz postanowil robic za papuge na moim ramieniu... Latal jak szalony wywolujac krzyk moj i siedzacych obok Chinek. Na szczescie z pomoca ruszyl Pan ze stolika obok i zdeptal go tupiac kilkuktornie bo po pierwszym tupnieciu dalej sie ruszal! Ten pokaz ominal Kube, bo poszedl po piwo, ale mial okazje zobaczyc mniejszy egzemplarz, mniej fruwajacy chwile potem. Generalnie na ulicach Kuala Lumpur jest czysto, na ulicach spia nieliczni. Ale to wszystko to tylko pozory, bo w zakamarkach mieszkaja czyste karaluchy ;)

sobota, 22 czerwca 2013

Dubaj

Dubaja wlasciwie lotnisko na ktorym spedzamy wlasnie szosta godzine robi niesamowite wrazenie. Szczegolnie terminale B i C. Wi-fi jest za darmo, ale z miejscami aby sobie pospac gorzej - finalnie wynajelismy na 2h http://www.snoozecube.com/
Kuba spal, ja nie dalam rady usnac :( jutro bede chodzila po scianach przez zmiane czasu, ale nie moge sie zmusic do snu...
Wracajac z naszego cuba na godziny odkrylismy przystosowane miejsca do snu przy Gate A1.. bedziemy juz wiedziec na droge powrotna gdzie sie umiejscowic.

czwartek, 20 czerwca 2013

Ciąg dalszy nastąpi

Podróże to element naszego życia, a mojego na pewno - im dalej tym lepiej.

Tym razem to będzie nasza pierwsza podróż jako Pan i Pani Zajdel - tzw. honeymoon, miesiąc miodowy lub jak kto chce. Tym razem to będzie Malezja. Ale nie będziemy leżeć do góry brzuszkiem, choć pierwotnie taki był plan :) Jednak ilośc ciekawych miejsc, chęc robienia więcej, zwiedzania wiecej, doświadczania więcej wzięła górę nad chęcia leżenia na słonecznej plaży w otoczeniu pelzających żółwi.
Nasz plan:
21-22.06 - Warszawa-Dubaj_Kuala Lumpur
23.06- 25.06 - Gorge Town
25.06-27.06 - Cameroon Higlands
27.06- 28.07 - Semporna
28.07-1.07 - Mabul
1.07 - 6.07 - No plans :)
6.07 - 9.07 - Kota Kinabalu
9.07 - 12.07 - Kuching
12.07-14.07 - Singapur
14.07-16.07 - Kuala Lumpur
16-07 -> Warsaw