środa, 26 czerwca 2013

Dżungla, płaszcze przeciwdeszczowe i my

Trafilismy na wyjatkowe podobno w tym miesiacu dni, kiedy pada :) Nie straszne nam kaluze, deszcz na twarzy i takie tam wiec odpowiednio zaopatrzeni ruszylismy na calodniowa wyprawe. Z rana bylo wrecz chlodno, rozwazalam jeansy...dzieki Bogu ze ich nie wlozylam. Wilgoc w dzungli jest wysoka, juz po kilku minutach bylam mokra. Jeansy stalyby sie ciezkie a i tak wystarczajaco ciezko sie szlo. po wczorajszych deszczach trasa byla blotnista i sliska, do tego nie do konca "oficjalna" - przed nasza grupa szedl lokales, ktory maczeta wycinal pnacza i kawalki galezi abysmy mogli przejsc. Zaliczylismy kilka strumykow, ostrych podejsc aby finalnie dotrzec do kwiatka :) Duzy, czerwony o nazwie Rafflesia. Trafilismy akurat tak, ze byl w pelni otwarty. Potem plantacje herbaty - moglabym patrzec na ich piekno caly dzien... Nastepnym razem pewnie sprobowalibysmy wynajac osobistego przewodnika, bo plan wycieczki z farmami pszczolek, motyli i truskawek nie byl do konca w naszym klimacie. Wieczorem nagrodzimy sie znow dobrym jedzeniem - bedzie steamboat :) czyli owoce morza, ktore kazdy samodzielnie gotuje w osobistym kociolku. Potem zakupimy zapas piwa - puszka jak od coli kosztuje 4RM (4 zl) co jest o polowe taniej niz w innych miastach. Zabierzemy wiec ze soba maly zapas. Tymczasem ruszam do odblacamia butow i ubran. Po raz pierwszy przyda sie suszarka bo do tej pory byla zbedna, a przy wilgoci Cameron Highlands na pewno nic nie wyschnie do rana, a ruszamy przeciez dalej :)

1 komentarz: